„Był to rok 1946. 1 maja zostałem powołany na kurs unifikacyjny do Ligotki Dolnej jako instruktor i pilot turystyczny. Kurs ukończyłem i wróciłem do Rzeszowa. Dostałem wtedy polecenie sprowadzenia dwóch samolotów Po-2 z Inowrocławia. W jednym samolocie leciałem ja, w drugim zaś kolega Wierzbicki wraz z mechanikiem Szamańskim. Podczas lotu posługiwaliśmy się podręcznymi mapkami drogowymi, wg których było bardzo trudno trafić do domu. Samoloty te zaparkowano na lotnisku pod gołym niebem, a dopiero później wybudowaliśmy dla nich hangar. W takich warunkach odbywaliśmy pierwsze treningi…”Tak to się zaczęło. Tak wspominał początki Aeroklubu Rzeszowskiego jego pierwszy instruktor Teofil Kępka. Wojenna zawierucha przypędziła do Rzeszowa grupę pilotów. Niezbyt liczna gromada lotników szybko się odnalazła i rychło pojawił się pomysł stworzenia klubu lot niczego. Tadeusz Mączyński, instruktor z przedwojennej Bezmiechowej, Eugeniusz Kowalski, Tadeusz Krajewski, Tadeusz Wierzbicki, Jan Gołubiew, Bogusław Kulas, a także Teofil Kępka, Stanisław Tauter, Tadeusz Ferenc, Eugeniusz Biłyk i Aleksander Malak znaleźli możnych sprzymierzeńców w osobach wojewody rzeszowskiego Jana Mirka i wicewojewody Bolesława Chmury-Łazarskiego, toteż sprawa powołania aeroklubu nabrała tempa.
Początek klubu, który rozpoczyna już siódmą dekadę swego istnienia, przypada na wiosnę 1946 roku. Pierwszym prezesem organizacji był wojewoda Jan Mirek. Pierwszym pilotem i instruktorem wspomniany już Teofil Kępka. Pierwszym mechanikiem Stanisław Tauter. Pierwszymi samolotami dwa zdemobilizowane kukuruźniki. Pierwszą bazą miejsce, w którym dziś się zebraliśmy – podrzeszowska wieś Jasionka, poniemieckie lotnisko wojenne. Dachem hangaru było wówczas niebo. Zmieniali się ludzie, zmieniał się sprzęt, przybywało budynków i pomieszczeń, ale nie zmienił się od sześćdziesięciu lat cel naszej społecznej organizacji, stowarzyszenia, jaką jest Aeroklub Rzeszowski. Ten cel to propagowanie i rozwój lotnictwa, to uprawianie sportów lotniczych, to wreszcie wychowanie poprzez szkolenie.
Był czas, kiedy aeroklub działał jak niemałe przedsiębiorstwo – pracowało tu zawodowo kilkadziesiąt osób. Był i czas zapaści, czas walki o przetrwanie, ale nigdy nie zdarzyło się, by statutowe cele zeszły na drugi plan. Zasługa w tym ludzi, którzy z wyboru aeroklubem kierowali. Po Janie Mirku prezesem został Włodzimierz Wilanowski, dyrektor Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Rzeszowie, zakładu, o którym będzie jeszcze mowa. Fotel objął po nim Eugeniusz Biłyk, potem zarządzał klubem Włodzimierz Karo. Eugeniusz Biłyk wrócił w 1956 roku, roku, który zakończył ponurą epokę, także w dziejach polskiego lotnictwa. Schedę po prezesie Biłyku objął inżynier Jan Szott, także związany z WSK, a po nim panował w Aeroklubie pan Julian Burdzel, dziś prezes Klubu Seniorów Lotnictwa w Rzeszowie. Od 1973 roku prezesem był inżynier Antoni Kolano. Zastąpił go inżynier Władysław Jaworski, jego z kolei pułkownik Kazimierz Rajchel. Kolejnym włodarzem zarządu był Zdzisław Siewierski, po nim kierował pracami tego gremium pułkownik Janusz Grabek. Poczet prezesów zamyka miłościwie nam panujący Tadeusz Milanowski.
Trzeba też wymienić kierowników klubu – od porucznika Zbigniewa Kamieńskiego, poprzez porucznika Jana Paszowskiego, porucznika Witolda Kowalewskiego, Romana Przepiórę, pułkownika Bronisława Janusa, Tadeusza Odora, pułkownika Szymona Kowala, Ryszarda Jamrozka i Ireneusza Puchałę po aktualnego dowódcę, pułkownika pilota Jerzego Sołtysa. Ich właśnie ciężka praca, ich życiowa pasja tworzyła warunki wspaniałego rozwoju Aeroklubu Rzeszowskiego. Dzięki nim mogli tu przypinać sobie skrzydła późniejsi mistrzowie Polski, Europy i świata. To oni troszczyli się, by szefowie wyszkolenia i instruktorzy nie oglądali się na nic, tylko szkolili, szkolili, szkolili. Czas na wspomnienie Teofila Kępki, kapitana Antoniego Schabowskiego, czas na podziękowania dla Mariana Złamańca i życzenia powodzenia dla Marka Zagórskiego. To kolejni szefowie wyszkolenia w Aeroklubie Rzeszowskim. To ojcowie największych sukcesów rzeszowskich i polskich skrzydeł. To ludzie nieprzeciętni. Mistrzowie przestworzy. Odpowiedzialni pedagodzy. Cierpliwi nauczyciele, sprawiedliwi egzaminatorzy.
I czas na wspomnienie świetności. Ważną datą w dziejach Aeroklubu jest rok 1961. Pierwsze ważne zawody spadochronowe odbywają się w Jasionce, po raz pierwszy w zawodach regionalnych rywalizują w Jasionce szybownicy, po raz pierwszy wreszcie tu, na naszym lotnisku ma miejsce zlot zespołów akrobacyjnych. Potem przychodzą lata tłuste, lata znaczone medalami. Zacznijmy od spadochroniarzy. Sekcja powstaje w roku 1950. Wiąże się z nią Bolesław Gargała, najpierw skoczek, potem instruktor i wieloletni trener reprezentacji Polski. Spod jego ręki wychodzą wspaniali skoczkowie. Janusz Mac, Wacław Czyż, Stanisław Orzech, Henryk Rozwadowski, Marek Panaś, Wiesław Wiśniewski, Wiesław Targoński, Jacek Chałoń. W opinii znawców sportu spadochronowego Janusz Mac, Wacław Czyż i Henryk Rozwadowski należeli do ścisłej światowej czołówki. W latach 60. i 70. ubiegłego stulecia rzeszowscy skoczkowie zdominowali polski sport spadochronowy.
Sekcja spadochronowa od kilku lat przeżywa renesans. Jest prawdziwą kuźnią kadr – rocznie przewija się przez nią kilkudziesięciu adeptów kontrolowanego opadania. Chylić głowę należy przed Bogusławem Marszałkiem, człowiekiem, dla którego spadochroniarstwo stało się życiowym powołaniem. Dobrze, że wrócił do swej ukochanej dyscypliny Wacław Czyż. Jest dobrym duchem tej sekcji, jest wzorem dla młodzieży.
Czas na szybowników. Wielką zasługą Aeroklubu Rzeszowskiego jest umasowienie tej najbliższej legendzie Ikara dyscypliny. Rzeszów, organizując lokalne zawody szybowcowe, udowodnił, że można ten elitarny, jak mniemano, sport, uprawiać wszędzie. I choć Aeroklub Rzeszowski w tej akurat dziedzinie nigdy dominacji nie zdobył, to na pewno pomógł sąsiednim klubom – w Krośnie i Stalowej Woli – wychować wielkich szybowników. Wspomnijmy sukcesy Janusza Trzeciaka, wicemistrza świata, mistrza Europy i mistrza Polski. Szkoda, że dzisiejszy kapitan samolotów pasażerskich nie jest już czynnym szybownikiem… Przywołajmy pamięć Krzysztofa Wyskiela, akrobaty z nieprzeciętnym talentem. Krzysztof zginął śmiercią lotnika podczas zawodów mistrzowskich w Austrii w 1989 roku.
Niech wreszcie zawarczą lotnicze silniki. Jest rok 1956. Antoni Schabowski wraca do Rzeszowa z tytułem samolotowego mistrza Polski. Otwiera prawdziwą złotą księgę. Czterdzieści cztery medale mistrzostw świata, Europy i Polski. Dwadzieścia cztery z najcenniejszego kruszcu. Oto oni, bohaterowie polskich skrzydeł, wychowankowie Aeroklubu, którego jubileusz dziś świętujemy: Wacław Nycz, szesnaście medali. Dziś kapitan w Polskich Liniach Lotniczych LOT. Witold Świadek, jedenaście medali, przed laty pilot fabryczny WSK w Rzeszowie. Zginął w roku 1990 pod niebem Afryki w katastrofie samolotu. Marek Kachaniak, osiem medali, czołowy polski pilot sportowy. Do dziś zdobywa laury dla Aeroklubu. Jan Baran, pięć medali. Zawodowo związany z rzeszowską WSK, potem PLL LOT. Zginął w 1984 roku, w katastrofie Wilgi w Irlandii. Mistrzami świata byli: Witold Świadek w 1980 roku i czterokrotnie Wacław Nycz – w latach 1985, 1987, 1991 i 1992 roku. Witold Świadek triumfował w czempionacie rajdowo-nawigacyjnym, Wacław Nycz wygrywał zawody w lataniu precyzyjnym. Jeszcze jeden wyczyn tworzy historię Aeroklubu Rzeszowskiego, wyczyn dokonany w 1997 roku. Jego autorem jest człowiek burz i wiatrów, pilot Waldemar Miszkurka.
W pięćdziesiątą rocznicę oblotu An-a -2 porwał się na lot dookoła świata tym dwupłatowym samolotem. I wrócił szczęśliwie, czym potwierdził tylko prawdę o niebywałej odwadze polskich lotników. Nie można nie wspomnieć o rzeszowskiej szkole akrobacji samolotowej, akrobacji zespołowej konkretnie. Na początku lat 50. ubiegłego stulecia pięciu rzeszowskich pilotów – Antoni Schabowski, Marian Złamaniec, Wiesław Wiśniewski, Michał Rajzer i Roman Przepióra utworzyło zespół, który szybko zasłynął w całym kraju. Słynną „Bieszczadzką różyczkę” podziwiali widzowie pokazów lotniczych w Łodzi, Warszawie, Gdańsku. Z Rzeszowa wyruszały lotnicze rajdy dookoła Polski. Pierwszy wyleciał stąd w 20. rocznicę Aeroklubu, w roku 1966. Były to imprezy z jednej strony szkoleniowe, z drugiej turystyczne. Niezwykle barwne, zapadające w pamięć. Z nostalgią wspominają je ci, którym dane było w szyku przemierzać niebo nad Polską.
Nie było jeszcze ani słowa o modelarzach, a przecież i miłośników lotniczej miniatury zrzeszał Aeroklub. Sukcesy w dyscyplinach modelarskich Jasionkę ominęły, jednak nawiązać do nich trzeba. Oto instruktor pilot Marek Zagórski, szef wyszkolenia Aeroklubu Rzeszowskiego, spędza popołudnia w modelarni pod Leżajskiem. Zaszczepia to hobby wśród dzieci i młodzieży, osiąga z nimi sukcesy, rokrocznie organizuje międzynarodowe zawody modeli na uwięzi. Jest modelarstwa pasjonatem i nawet natłok lotniczych obowiązków w Jasionce nie studzi jego zapałów. Była mowa o sukcesach, była mowa o ludziach, którzy te sukcesy codzienną pracą wykuwali. Były słowa wspomnień o ludziach, którzy Aeroklubem kierowali i tych, którzy tworzyli proces szkolenia. Ale to nie wszyscy.
Niech będą przywołani ludzie z cienia skrzydeł, znakomici mechanicy, pasjonaci, fachowcy w pełnym tego słowa znaczeniu. Dział techniczny Aeroklubu Rzeszowskiego pracował i pracuje zawsze jak markowy szwajcarski zegarek. Największą dla Was nagrodą jest bezgraniczne zaufanie lotników. Lotnicy wiedzą, że Wasz wkład w ich zwycięskie loty jest wkładem ogromnym. Niech będzie przywołana pamięć tych, którzy wspierali działalność lotniczą swa nielotniczą pracą. Pani Mario, gdyby nie Pani, pewnie szybko brakłoby dzielnym lotnikom na benzynę! Jak to dobrze, że jest Pani między tymi, co to noszą głowę w chmurach. Nie działałby prężnie dostojny Jubilat, gdyby nie przyjaciele tak możni i tak łaskawi jak Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego w Rzeszowie. Nie było szefa w tej zacnej lotniczej fabryce, który nie miałby słabości do Aeroklubu. A ta słabość przeliczała się na całkiem pokaźne wsparcie, jakie otrzymywał Aeroklub.